Kiedy
otrzymałem wiadomość, że zostałem przyjęty na studia, na uczelnię w innym
województwie, w miejscu, w którym nie dość, iż nie miałem rodziny, to w dodatku
nikogo nie znałem, oczywistą stała się konieczność znalezienia tam dla siebie
jakiegoś kąta. Przedstawiono mi dwie opcje: albo dogadania się z kilkoma
znajomymi i wspólne wynajęcie mieszkania, albo złożenia wniosek o pokój w
akademiku. Jako że na liście przyjętych nie było znajomych nazwisk, pierwsze
rozwiązanie nie wchodziło w rachubę. Wprawdzie mogłem zaryzykować i nająć
mieszkanie z kimś zupełnie obcym, lecz goniący czas i niewystarczająca odwaga
sprawiły, iż w parę dni później byłem już oficjalnie lokatorem położonego w
parku akademika.
Budynek
robił wrażenie. Piętrowy, z przeszklonymi korytarzami, z brukowanym parkingiem
z jednej strony i dwoma stawami z drugiej. W ciepłe dni lata wspaniale było
sączyć cytrynówkę w towarzystwie pięknych studentek. Kiedy sesja była już za
nami, siadaliśmy nad wodą i wprowadzaliśmy się w błogi stan. Dziś nie mam wątpliwości,
że były to najpiękniejsze dni mojego życia. Na samo wspomnienie
lipcowo-sierpniowego raju moje serce przyspiesza rytm.
I choć przeżyłem wtedy wiele cudownych przygód, kochając się
ze współlokatorkami i sąsiadkami, a niekiedy nawet z dziewczynami, które w akademiku tylko
gościły, to wszystkie te historie wydają się identyczne. Zaczynały się od
wspólnie spędzanego czasu, drinków i papierosów z muzyką w tle, a kończyły w
łóżku w przeróżnych konfiguracjach. Raz tylko wszystko zaczęło się inaczej,
całkiem niepozornie...
Poznałem
pannę A. za sprawą przypadku. Nie odpowiadała mi wieczorna pora piątkowych
ćwiczeń, więc przepisałem się do innej grupy, która te same zajęcia miała w poniedziałki. W pierwszej
ławce dostrzegłem ciemną blondynkę. Nie miała długich nóg ani wielkich piersi.
Miała za to piękny tyłek - jak u J.Lo. U kobiet bardzo lubię krągłości, rzecz
jasna, takie w granicach przyzwoitości, więc nie mogłem oderwać wzroku od jej
kształtnej pupy. Przyrzekłem sobie, że spotkam się nieznajomą o kształtach
latynoskich i słowa dotrzymałem. Kilkukrotnie wyszliśmy na kawę i deser, raz
zaprosiłem moją osobistą J.Lo na pizzę w niczym nie odbiegającą włoskim
standardom. Panna A. uwielbiała kuchnię, zatem sprawdziło się powiedzenie
"Przez żołądek do serca". I nie tylko tam. Po paru tygodniach
znajomości zjedliśmy piekielnie drogi obiad w najdroższej restauracji w
mieście. Chcąc zwieńczyć spotkanie, podarowałem mej ulubienicy srebrnego
słonika na łańcuszku. Oczywiście, słonika z podniesioną trąbą, bo tylko taki
przynosi szczęście. No i była w tym zapewne słodka sugestia, że i moja
"trąbka" podnosi się w towarzystwie pięknej panny A...
Następnego
ranka, wracając z zajęć łaciny objąłem moją seksowną towarzyszkę, paluszek wkładając
pod staniczek. Ciekaw byłem jej reakcji. Ucieszył mnie jej uśmiech; czułem, że
podoba jej się mój dotyk. Dziś jestem pewien, że miała wilgotno. Wodziłem więc
wokół nabrzmiewającego sutka. Wreszcie, przysunąwszy się, objąłem całą pierś.
Podjęliśmy natychmiastową decyzję o wstąpieniu do mojego akademika. Pora temu
sprzyjała; współlokatorzy byli w pracy.
Zaproponowałem
kawę, ale panna A. odparła, że dokucza jej po niej zgaga i wolałaby herbatę.
Przyrządziłem więc jej ulubioną, tę, którą kupiłem specjalnie dla niej. Z
ciepłym kubkiem w dłoniach usiadła na wąskim łóżku. Zapytałem, czy chciałaby
się odświeżyć. W tak upalny dzień prysznic był błogosławieństwem. Podziękowała,
wyjaśniwszy, że nie chciałaby robić kłopotu, a poza tym nie ma własnego
ręcznika. Dałem jej więc swój, oczywiście, świeżo wyprany. Nie miała już
wymówki i po chwili zniknęła w łazience. Przez dziesięć minut chłodny strumień
spływał po jej ciele. Gdy wróciła, zasłaniając się ręcznikiem, by jej nie
krępować też poszedłem do łazienki i dałem się opleść cudownej strudze. Myłem
się bardzo starannie, szczególną uwagę poświęcając przyrodzeniu. Odciągnąłem
napletek i wykonując koliste ruchy patrzyłem, jak lawendowe mydło pieni się na
moim na wpół twardym penisie. Miałem nadzieję, że panna A. przepada za lawendą.
Wróciwszy
do pokoju, zastałem ją dopijającą herbatę. Patrzyła pożądliwie, lecz i ze wstydem.
Domyślałem się, że była dziewicą. Nie miała pojęcia, jak się zachować. Dla mnie
byłoby wówczas najprościej, gdyby uklękła przede mną i rozpiąwszy mi rozporek
rozpoczęła grę wstępną. Co prawda dość prymitywną, ale mimo to stanowiącą dobry
punkt wyjścia. Mogła też zrzucić ręcznik i leżeć naga, zamiast znów przywdziać
kostium. Aczkolwiek potraktowałem to jak wyzwanie. Zasugerowałem, by zdjęła
marynarkę, a kiedy to zrobiła, położyliśmy się. Wciąż ubrani, jedno obok
drugiego. W pewnej chwili, wtuliwszy się w pannę A., pocałowałem ją. Choć nie
jestem miłośnikiem pocałunków, doceniam ich rolę. Wiem, że są nieocenione -
zwłaszcza dla kobiety.
Panna A. nabierała temperatury. Coraz bardziej angażowała
się w pieszczoty, wysuwając języczek, by kreślić nim po moich wargach. Moje
przyrodzenie było już twarde i gotowe do działania, pochwa panny A. także nie
mogła już się doczekać. Nie zwlekając, zdjąłem z kochanki bluzkę i
rozpiąłem jej stanik typu push-up. Piersi nie były duże; zakwalifikowałem je
wtedy jako średnio dorodne A. Ale wyglądały seksownie: jędrne i sterczące, z
okazałymi sutkami, które po chwili zacząłem lizać i ssać.
A. zsunęła obcisłe spodnie i skarpetki. Stopami dotykałem
jej stóp, wtedy uważałem to za nadzwyczaj seksowne. Panna A. spodziewała się
seksu; miała na sobie perfekcyjnie dobraną, białą bieliznę. Skierowałem więc
rękę w stronę jej majteczek, lecz moja oblubienica wzdrygnęła się. Tylko nie
majtki! Trochę mnie to zaskoczyło. Nie dałem za wygraną. Jej wargi dosłownie
się kleiły i kiedy usiadła na mojej nodze, czułem tę podniecającą maź. Niczym macho chwyciłem swoją kochankę i
zamieniliśmy się pozycjami. Obsunąłem się, mając odtąd przed oczami lepkie
wargi sromowe panny A. Bawiłem się nimi językiem, podczas gdy moja oblubienica
przyglądała się temu, w ustach trzymając paluszek. Wreszcie między wargi
wsunąłem dwa palce i zabawiałem zachwyconą A. Po wszystkim wyznała, że nigdy
wcześniej nie było jej tak dobrze; że wcześniejsze orgazmy wywoływała
podrażnianiem łechtaczki, który nijak miał się do tego zafundowanego jej przeze
mnie. Pełen dumy z charakterystyczną dla siebie nonszalancją położyłem się na
plecach, ręce splótłszy za głową. Panna A. zaczęła się odwdzięczać. Nawet laik
zauważyłby, że nigdy wcześniej nie miała penisa w ustach i wszystkie wykonywane
przez nią ruchy były wymyślane na poczekaniu, bez jakiegoś wcześniejszego
planu. Nie zmienia to jednak faktu, że było mi bardzo dobrze. To było
pociągające, być zadowalanym przez dziewicę-amatorkę. W końcu zapytałem, czy
mogłaby wykorzystać dobrodziejstwa języczka...
Ach! To było wspaniałe. Mięśnie na przemian kurczyły się i
naprężały. Chwilami pracowała językiem tak ostro, że przyjemność spotykała się
z bólem. Nie protestowałem, bo wiedziałem, że doprowadzi mnie to przecież do
szczytu rozkoszy...
- Och!... - jęknąłem,
co dość rzadko mi się zdarza.
Spojrzałem na pannę A. Moje przyrodzenie wciąż było w jej
ustach. Sperma wypływała przez zaciśnięte wargi, a było jej naprawdę mnóstwo.
Kochanka zdjęła dłoń z penisa i otarła ją o pierś, zostawiając na niej
smugę nasienia.
Zamknąłem oczy.